[PREMIERA]Volkswagen T-Roc. Ewolucja bestsellera, czy tylko Golf na (wyższych) szczudłach?
Nowy VW T-Roc celuje w premium! Zmieniono w nim wszystko - kabina ma miękkie materiały, a ergonomia wraca do korzeni (fizyczne przyciski!). SUV wygląda dojrzalej i jest dostępny jako miękka hybryda eTSI. Cena? Startuje od 122 390 zł, ale łatwo przekracza 200 tys. zł. Odkryj jego mocne i słabe strony!
Volkswagen ma w swoim portfolio kilka samochodów-instytucji. Był Garbus, potem Golf. A teraz, w erze SUV-ów, tym autem jest bez wątpienia T-Roc. To na nim Volkswagen zarabia pieniądze. Pierwsza generacja, mimo że w środku była wykończona plastikiem tak twardym, że można by nim łupać orzechy (nawet w Polo było lepiej!), sprzedawała się jak ciepłe bułeczki, bo była "Golfem na szczudłach". Niedawno, w warszawskim Volkswagen Home, w blasku reflektorów i przy akompaniamencie napojów bezalkoholowych, zaprezentowano nam statycznie jego drugą generację. I już na pierwszy rzut oka widać, że Wolfsburg odrobił lekcje... ale zrobił to w typowy dla siebie, do bólu pragmatyczny sposób.
Wygląd zewnętrzny. Dojrzałość zamiast zabawy

Nowy T-Roc... wciąż jest T-Rocem. Każdy, kto widział poprzednika, natychmiast rozpozna sylwetkę. Ale widać też, że samochód przeszedł solidny kurs dojrzewania. Ostre, nieco zabawkowe linie pierwszej generacji zostały wygładzone na rzecz czystszych, bardziej eleganckich powierzchni, mocno nawiązujących do języka stylistycznego nowych Tiguana i Passata. To już nie jest podniesiony „Polo-Golf”, to pełnoprawny, kompaktowy SUV.
Front zdominowany jest przez nową, smuklejszą osłonę chłodnicy, która płynnie przechodzi w listwę świetlną IQ.LIGHT, łączącą nowe, bardziej zaawansowane reflektory LED Matrix. Trochę szkoda, że pozbyto się charakterystycznych trapezoidalnych (trudne słowo) świateł do jazdy dziennej – dodawały one rozpoznawalności. Z tyłu również znajdziemy obowiązkowy w dzisiejszych czasach pas świetlny na całą szerokość klapy. Auto jest też minimalnie dłuższe i szersze, co w połączeniu z nowymi wzorami felg sprawia, że wygląda na droższe i solidniejsze niż było w rzeczywistości. To bezpieczny, przystojny i absolutnie pozbawiony ryzyka projekt, który ma się podobać każdemu od Lizbony po Warszawę. Czy tak będzie? Zobaczymy.
Ale jedno jest pewne. Różnica w wyglądzie pomiędzy wersją bazową a topową np. R-Line jest gigantyczna. Zresztą, sprawdźcie sobie sami w konfiguratorze. To też pokazuje, że bazowa cena – o której za chwilę – jest nieco umowna, bowiem chcąc wyjechać z salonu autem, które jakoś wygląda, trzeba dołożyć co najmniej 20 000 złotych.
Wnętrze Volkswagen T-Roc. Rewolucja, na którą czekaliśmy

A teraz najważniejsze. Wszyscy pamiętamy morze twardego, skrzypiącego plastiku z poprzednika. Możemy o tym zapomnieć. Volkswagen najwyraźniej słuchał każdej skargi i narzekania, bo wnętrze drugiej generacji to kosmos w porównaniu do starego modelu. Deska rozdzielcza została kompletnie przeprojektowana. Po pierwsze – materiały. Górna część kokpitu jest nareszcie miękka i przyjemna w dotyku. Pewnie niektórzy się uniosą, że kto to dotyka, kto to sprawdza itp. Nie wiem jak inni, ale ja bym chciał, aby wnętrze mojego auta, za które wydaje sporą kasę, było lepszej jakości, niż wnętrze mojej lodówki. Po drugie – ergonomia. Tutaj dokonała się prawdziwa rewolucja, będąca jednocześnie przyznaniem się do winy za błędy z Golfa 8. Zniknęły znienawidzone dotykowe suwaki (bez podświetlenia – nieśmieszny żart) do regulacji głośności i temperatury. Na konsoli centralnej króluje teraz gigantyczny, wolnostojący ekran (w topowej wersji nawet 15-calowy), który znamy z Tiguana. Co ważniejsze, na kierownicy powróciły... fizyczne przyciski! Tak, Volkswagen po latach eksperymentów na cierpliwości klientów, na nowo odkrył zalety czegoś, co można wcisnąć. Szokujące! Dźwignia zmiany biegów zniknęła z tunelu środkowego i powędrowała na kolumnę kierownicy (jak w modelach ID.), robiąc miejsce na ogromny schowek i nowy, wielofunkcyjny przełącznik obrotowy z własnym ekranikiem, służący do zmiany trybów jazdy, głośności czy oświetlenia ambientowego. To przeskok o dwie klasy jakościowe. Wciąż mamy dość mocno posunięty „ekranocentryzm”, ale nie jest to już tak absurdalne jak kiedyś i jak w chińskich odpowiednikach. Za to pochwała.
Oferta na polskim rynku i technologia
Ponieważ był to pokaz statyczny, o wrażeniach z jazdy nie ma mowy, ale znamy już oficjalną ofertę startową na polskim rynku. I tu małe zaskoczenie. Gama na razie otwiera się tylko z jednym, i to dość skromnym, silnikiem: 1.5 eTSI (miękka hybryda) o mocy 116 KM (85 kW) i momencie obrotowym 220 Nm. Jest on standardowo połączony z 7-biegową skrzynią DSG. Taki zestaw pozwala na przyspieszenie do setki w 10,6 sekundy i osiągnięcie 196 km/h. Mocniejszy wariant o mocy 150 KM i momencie obrotowym 250 Nm jest nieco żwawszy, bowiem rozpędza się od 0 do 100 km/h w 8,9 sekundy, osiąga 212 km/h i zużywa średnio… tyle samo paliwa co słabsza odmiana tj. ok. 5,6 l/100 km. Kolejny dowód na to, że cena bazowa jest trochę na pokaz, bo o wiele lepszym pomysłem jest wybór mocniejszej odmiany z lepszym wyposażeniem. O cenach za chwilę, a tymczasem warto jeszcze wspomnieć, że na nieśmiertelnego diesla 2.0 TDI, czy wyczekiwaną hybrydę plug-in (PHEV) z zasięgiem 100 km trzeba będzie jeszcze poczekać. Na razie T-Roc startuje jako auto raczej dojrzałe i spokojne, niż dynamiczne.
Nowy T-Roc - ceny i pierwsze wrażenia
Volkswagen Home to eleganckie miejsce, ale teraz znamy już konkrety i możemy porozmawiać o pieniądzach. Cennik oficjalnie startuje od kwoty 130 390 złotych (w promocji 122 390 złotych) za wersję wyposażenia „Trend” ze 116-konnym silnikiem. Nie wygląda ona najlepiej, a dowodem może być chociaż obecność… stalowych felg 16-calowych. Za aluminiowe „szesnastki” trzeba dopłacić 2900 złotych. Do tego nie znajdziemy oświetlenia w osłonach przeciwsłonecznych, regulacji wysokości fotela pasażera, regulacji odcinka lędźwiowego czy podłokietnika z tyłu. No braków jest sporo. Lepiej wybrać wersję „Life” za co najmniej 133 790 złotych (125 790 złotych w promocji), bo różnica w cenie znikoma, a już na starcie dostajemy automatyczną klimatyzację, wspomniane 10,3-calowe radio, Digital Cockpit, kierownicę wielofunkcyjną z fizycznymi przyciskami, tempomat oraz bogaty pakiet asystentów, w tym Side Assist (monitorowanie martwego pola), Lane Assist (utrzymanie pasa ruchu) i Front Cross Traffic Assist (asystent jazdy przez skrzyżowanie).
A jeśli ktoś chce mocniejsze (czyt. O akceptowalnej mocy) auto to musi dopłacić do kwoty 146 190 złotych (138 190 złotych w promocji) by dostać silnik o mocy 150 KM z wyposażeniem „Life”. Za wersję Style i R-Line zapłacimy odpowiednio (katalogowo) 160 590 i 165 990 złotych. I nagle przestało być tanio. A dodajmy do tego ładny lakier, skórzaną tapicerkę, ładniejsze felgi, światła Matrix LED czy pakiet asystentów, a cena końcowa poszybuje w okolice 200 000 złotych. Za auto z silnikiem 150 KM.
Świetnie, tylko ta cena…
T-Roc pierwszej generacji był hitem, bo idealnie trafił w rynek, mimo że był autem pełnym kompromisów. Nowa generacja jest samochodem bez tych kompromisów. Naprawia każdą pojedynczą wadę poprzednika – jest lepiej wykonana, znacznie nowocześniejsza w środku i ma lepszą ergonomię. Stał się tym, czym kiedyś był Golf: dojrzałym, genialnie wyposażonym, dającym poczucie obcowania z produktem premium i do bólu poprawnym wyborem dla każdego. To po prostu nowy król kompaktów. Ale… A jak wiadomo, wszystko co przed „ale” traci znaczenie. A mowa o cenie. Podczas gdy chińskie marki oferuje za mniejsze pieniądze zaawansowaną hybrydę, wyższą moc, lepsze wyposażenie i w ogóle więcej samochodu, T-Roc po doposażeniu przekracza kwotę 200 000 złotych. Jak widać europejska motoryzacja wciąż żyje w bańce i udaje, że chińskich aut nie ma.